SATYRYKON LEGNICA 2024 rys, Jakub Kamiński "Polak potrafi"
Do duszy
Od lat naukowcy – ale nie tylko oni – spierają się o to, czy większy wpływ na rozwój jednostek mają genetyka czy behawioryzm. Czy o tym, jaki będzie dorosły pies, kot, człowiek czy ośmiornica decyduje przekazywanie sobie przez pokolenia w miarę możliwości dokładnie zduplikowanego genomu, czy obserwowanie i naśladowanie zachowania najbliższego otoczenia. Ostateczna odpowiedź nie pada, bo też w zasadzie paść nie może: o sposobach kształtowania się osobowości wciąż mało wiemy.
Zwłaszcza że działa to różnie w odniesieniu do różnych osobników, różnych gatunków i różnych środowisk. Jednym z przedmiotów badań jest umiejętność komunikowania się między żyjącymi istotami. Prasę obiegła ostatnio wiadomość o tym, że szympansy, zarówno bonobo, jak i zwykłe w swoich pomrukach mają dość skomplikowany język, który częściowo udało się odszyfrować. Ale jest to porozumiewanie się osobników nie tylko jednego gatunku, ale wręcz jednego stada. Niewątpliwie, języka szympansy uczą się jeden od drugiego. Nie słyszałem natomiast o tym, żeby pies, wychowywany razem z kotem, w pewnym momencie zaczął miauczeć, a kot żeby podnosił łapkę przy latarni. Ale dziecko rodziców z Burkina Faso, adoptowane w wieku niemowlęcym przez Szwedów, gdy trochę podrośnie, bez najmniejszych problemów zacznie mówić po szwedzku jak rodowity mieszkaniec Sztokholmu. Oczywiście, język opanowany przez niemowlę jest językiem, który słyszy wokół siebie, natomiast samo komunikowanie się przy pomocy dźwięków, tworzących słowa i zdania, jest dla ludzi wrodzone. Sama umiejętność komunikacji jest więc kwestią genetyczną, behawioralne jest to jakim językiem, jakim słownikiem i jaką gramatyką się posługujemy. Jeśli chodzi o zwierzęta – wciąż jeszcze nie mamy jasności, w jakim stopniu wydawanie rozmaitych dźwięków (mruczenie, miauczenie, warczenie, szczekanie…) jest częścią systemu komunikacji, a nie tylko wyrazem ekspresji emocjonalnej. Być może więc kot i pies potrafią się porozumieć lepiej, obserwując zachowanie (poruszanie ogonem i uszami, otwieranie paszczy, wyginanie grzbietu). Cóż, jak dotąd słownik kocio-psi nie został opublikowany, ani nie ma go na translatorze w Google’u. Ale niewykluczone, że sztuczna inteligencja już nad tym pracuje.
Wszelako dwa gatunki w tym sporze genetyków z behawiorystami mają w mojej opinii znaczenie zupełnie wyjątkowe. Pierwszym są ośmiornice, które na żaden behawioryzm nie mają szans: ich rodzice umierają zaraz po złożeniu i zapłodnieniu jaj, więc młode nie tylko nie są w stanie naśladować zachowań bezpośrednich przodków, ale nawet nie wchodzą z nimi w jakiekolwiek relacje. Oczywiście, niewykluczone, że ich liczne oczy i doskonale rozwinięte mózgi mogą podpatrywać i analizować postępowanie obcych dorosłych, ale raczej tego nie robią, bo wśród ośmiornic dość powszechny jest kanibalizm. A zatem niezwykła inteligencja i umiejętność przystosowywania się do rozmaitych, nieznanych przedtem okoliczności bytowania wywodzi się najprawdopodobniej z kodu, zapisanego w ich genomie. Ale ten kod ukształtował się w drodze ewolucji. Jak mogło to nastąpić, jeśli życie ośmiornic, dramatycznie kończące się po akcji przedłużenia gatunku, nie pozwala na weryfikację tego, czy modyfikacja genomu jest dla bytowania ośmiornicy pozytywna, negatywna, czy obojętna? Jakim sposobem ośmiornica potrafi nauczyć się sama z siebie otwierania butelki przy pomocy ssawek na ramionach? Darwinizm, zdaje się, nie ma tu wielkiego pola do popisu.
Drugim gatunkiem, który sprawia kłopoty zarówno genetykom i behawiorystom, jak i darwinistom, jest człowiek.
Z punktu widzenia może nie teorii, ale praktyki ewolucji, rozwój starych i powstawanie nowych gatunków następuje wskutek utrwalonych w łańcuchach genetycznych przypadkowych zmian, zachodzących wskutek mutacji, będących efektem błędów podczas ich kopiowania. Może to trochę przykre do skonstatowania, ale jesteśmy jako istoty żywe coraz doskonalej przystosowani do życia dzięki niedoskonałości procesu kopiowania genomu. Gdyby jakieś protobakterie miały ten mechanizm bezbłędny, na świecie byłyby tylko protobakterie i nie czytalibyście Państwo tych słów. Oczywiście, protobakterie mogłyby – załóżmy – w trakcie swego życia doskonalić sztukę pływania oraz zdobywać umiejętności rozróżniania lepszych dla ich żywobycia substancji chemicznych od gorszych, ale te nabyte cechy nie są do utrwalenia w genomie, a więc protobakteria-córka, podobna jak dwie krople protoplazmy do mamusi – musiałaby tę całą sztukę melioracji swego życia zaczynać od początku. Ot tak, jak nasz Burkinofasończyk czy Szwed po urodzeniu potrafi jedynie się drzeć, a potem gaworzyć (gugu, baba, mama są dość internacjonalne), a potem uczyć się mówić w języku, która to umiejętność dla jego przodków od pokoleń przychodziła z trudem, osiągała doskonałość w wieku dojrzałym, a potem, w miarę coraz częstszych kontaktów ze smartfonem, zanikała. Bowiem zmian behawioralnych, nawet najkorzystniejszych, się nie dziedziczy. Dziedziczy się jedynie przypadkowe błędy w replikowanym genomie. A błędy te utrwalają się tylko wtedy, kiedy są dla gatunku korzystne lub obojętne. Błędy niekorzystne zabijają lub powodują bezpłodność – i serwus, Gienia.
Korzystne błędy to te, które pozwalają zdobyć lepszą energię, bezpiecznie dorosnąć i dotrwać do sposobności przedłużenia gatunku. To, co dzieje się z organizmem potem, po utracie możliwości rozmnażania się jest z punktu widzenia biologii obojętne. Podobnie obojętne jest to, czy mamy nos prosty, czy garbaty, brwi mniej czy bardziej gęste oraz piegi na lewej ręce, a może nawet to, czy mamy ładne czy brzydkie nogi oraz piwne albo szare oczy, piękne i wyraziste czy niekoniecznie. Zapewne – powie ktoś – osobniczki o ładnych nogach i pięknych oczach mają większe powodzenie, a tym samym szanse na przeniesienie swoich cech na kolejne pokolenie, ale że de gustibus… i tak dalej (wystarczy spojrzeć na to, jakie pasztety przetrwały w prehistorycznych rzeźbach, wykonywanych jako obiekty kultu płodności) – to w gruncie rzeczy dla losów gatunku nie ma znaczenia. Większość żyjących w naturze zwierząt po utracie zdolności rozrodczych umiera, bo z punktu widzenia potrzeb gatunku stają się zbędne i tylko niepotrzebnie zużywałyby nierzadko trudno dostępne pożywienie. Dłużej – dużo dłużej – żyje człowiek i… orka, której stare samice, po menopauzie, pomagają opiekować się młodym pokoleniem. Babcie-orki w ten sposób trwają na straży bezpiecznego przedłużania gatunku.
Ale jest jeszcze coś, co z punktu widzenia darwinizmu, rozumianego jako nieświadoma dążność do utrzymania i poprawy życia gatunku – nie ma w zasadzie żadnego znaczenia, a istnieje i dość drastycznie odróżnia nas, ludzi, od innych zwierząt. Ludzi – a dokładniej istot, które wyewoluowały z pierwotnych homininów. Bo nie chodzi tutaj tylko o nas, homosapiensów. Coś – co? – ponad 60 tysięcy lat temu skłoniło kilku – kilkudziesięciu – kilkuset neandertalczyków, w czasach kiedy nasz gatunek jeszcze nie dotarł do Europy, by wejść do ciemnych przestrzeni trzech jaskiń – to La Pasiega w północno-wschodniej Hiszpanii, Maltravieso w zachodniej i Ardales w południowo-zachodniej Hiszpanii – i tam czerwoną ochrą namalować na ścianach sylwetki zwierząt, figury geometryczne czy obrysy dłoni. A potem te same umiejętności przejawili ich następcy, młodsi o kilkadziesiąt tysięcy lat artyści we francuskiej jaskini Chauveta (32 000 lat temu), hiszpańskiej Altamirze (25 000 lat), czy francuskiej grocie Lascaux (17 000 lat temu). I wielu innych, na różnych kontynentach. Z punktu widzenia rozwoju gatunku było to zbyteczne, choć może artyści mieli większe wzięcie u partnerek, ale każde następne pokolenie musiało uczyć się tego od nowa, bo jak dotąd nie odkryto genów, odpowiedzialnych za malarstwo naskalne.
Nie odkryto też tego artystycznego ukierunkowania u żadnych innych zwierząt. Człowiek namalował tysiące portretów żubrów, ale jak dotąd nie odkryto ani jednego portretu człowieka, namalowanego przez żubra. A potem poszło dalej. Z punktu widzenia ewolucji zupełnie niepotrzebne (choć może wygodne i przyjemne) było to, co ludzie zaczęli tworzyć zaraz potem, jak stworzyli sztukę: rolnictwo, hodowlę, domy (nie gniazda!), łuk, skrzypce, ogrody, mitologię, religię, książki, miasta, muzea, parlamentaryzm, komunikację miejską, kałasznikowa, wyrzutnie himars, smartfony i Instytuty Pamięci Narodowej.
Co nas do tego skłoniło? Czy z tym jako gatunek mamy się lepiej? Żyjemy bezpieczniej i zdrowiej? I dłużej? Ależ skąd! My, ludzie – a właściwie nawet wszystkie gatunki człowiekowatych – istniejemy dopiero niewiele ponad 7 milionów lat. To tyle co nic w historii życia biologicznego na Ziemi. Takie mrówki, na przykład – fakt, świetnie zorganizowane, hierarchicznie i z istotnym podziałem na funkcje społeczne – funkcjonują na świecie od jakichś 120 milionów lat i niewiele wiadomo o tym, żeby jakoś specjalnie się zmieniały – a dają radę. No, a krokodyle? Wywodzą się sprzed 250 milionów lat, a w obecnej postaci pozostają niezmienne od 83,5 miliona lat. I nie stworzyły żadnej hierarchii społecznej, nie mówiąc już o przemyśle, religii, kulturze i Instytucie Pamięci Narodowej. Fakt, są szpetne, w dodatku – co może nas trochę przerażać – mają ogromne koligacje: są dalekimi kuzynami zarówno tyranozaura, jak i orła białego. Zdaje się, że kury domowej też.
Co więc sprawiło, że tak daleko odeszliśmy od naszych braci mniejszych? Nie staliśmy się przez te nowe umiejętności i nowe aktywności ani lepsi, ani bardziej długowieczni, ani lepiej przystosowani do życia na Ziemi. Ale to po nas, po konkretnych ludziach, rodzinach, narodach – zostaje mniej czy bardziej trwała pamięć, świadomość historyczna, dzieła trwalsze nie tylko od naszego kruchego życia, ale od spiżu i betonu – które też wynaleźli homosapiensi, a nie ich zwierzęcy kuzyni. Co jest takiego w nas, że aż tak się od nich odróżniliśmy?
Kiedy, jak i dlaczego w kosmate ciała neandertalczyków, którzy zresztą nie byli naszymi przodkami, tylko w najlepszym wypadku okazjonalnymi partnerami seksualnymi (przeciętny człowiek ma jakieś 3 procent genów neandertalskich, niektórzy – sądząc po ostatniej kampanii wyborczej w Polsce – więcej) wstąpiła chęć utrwalenia świata poprzez sztukę? I jak ta artystyczna odmienność przekształciła się w gatunkową samoświadomość?
W duszę?
Maciej Pinkwart
22 maja 2025