Oddział Warszawski
tel. 22 826 79 45
sdrp.warszawa@dziennikarzerp.pl

Życie seksualne Nowotarżan na ścieżce spacerowej

11 września 2025

Obowiązkowa godzinka na ścieżce spacerowej. Pogoda ładna, samopoczucie nie gorsze niż zwykle, więc nie ma pretekstów, żeby się od obowiązku uchylić. Ale tych spacerów nie lubię, głównie dlatego, że obowiązkowe. A w dodatku byłyby szalenie nudne, gdyby nie to, że można się do nich nastawić jak Bronisław Malinowski podczas podróży na Wyspy Triobriandzkie: stosować naukowe podejście do rzeczy banalnie zwykłych. To pozwala zresztą choć na krótki czas nie myśleć o tym, co jest powodem obowiązkowości tych spacerów.

Dzień zwyczajny, ani nie święto, ani nie weekend, ani nie piknik lotniczy. Ale wielu Nowotarżan wyprowadza dziś, jak co dzień, na spacer swoje telefony – albo pieszo, albo rowerem, albo prowadząc zarówno konwersację, jak i wózek dziecięcy. Woda w Dunajcu jeszcze jest, w końcu to nie Wisła przy warszawskich Bulwarach, ale już taka, że przechodzą ją pieszo nie tylko miejscowi wędkarze, ale i okoliczne psy, jedni i drudzy nie zamaczając nawet ogona. Osowiałe mewy grzebią w coraz większych kępach trawy, wyszukując w nich co smaczniejsze odpadki życia miejskiego, ale na rzece rządzą kaczki, pływające, brodzące i polatujące nieco reumatycznie. Kaczki, niestety, nie odleciały w przeciwieństwie do bocianów.

Wysoko nad wysychającą strugą leci boeing, zapewne na trasie z Katowic do Antalyi, albo z Manchesteru do Abu Dabi. Jedna z miejscowych działaczek uparcie lansuje tezę, że boeingowe ślady zostawiane przez smugi kondensacyjne nad Polską to zabójcze chemi-trailsy, wpływające negatywnie na zdrowie ludzi. Gdyby to była prawda, w dodatku związana ze stanem psychicznym, wiele spraw w Polsce stałoby się bardziej zrozumiałych. Nie mając ambicji wylatywania nad poziomy, przysiadam na jednej z dwóch ławeczek, jakie udało się po wielu miesiącach wyprosić u lokalnych władz, które – jako ludzkie paniska – ustawiły je w okresie poszukiwania poparcia emerytów przed wyborami samorządowymi. Podczas kolejnej kampanii, prezydenckiej, na asfalcie przed ławeczką jakiś miejscowy lub przyjezdny polityk wydrapał wersalikami sugestię seksualną odnoszącą się do jednego z kandydatów. Nazwisko kandydata – długie, więc wydrapane ciasno małymi literami tak, by się zmieściło w poprzek ścieżki – już w zasadzie zanikło, nie widać więc kogo napis dotyczył, dziś pozostało tylko ogólne wezwanie seksualne, które można w zasadzie rozpatrywać w aspekcie nieudolnych prób zwiększenie dzietności w Nowym Targu. Trochę chamskie, prawda, ale to akurat tutaj nikogo nie dziwi, o oburzaniu się nie wspominając. Babcie z wnukami (i z telefonami), ojcowie z dziećmi na rowerach (i z telefonami), staruszkowie z laskami (i z telefonami), laski z dziadkami i wnukami (i z telefonami) przechodzą mimo, omijając wzrokiem miejsce paraerotycznej inskrypcji.

Kilkaset metrów dalej podobny napis, zaopatrzony dodatkowo w poglądowy, choć mocno przesadzony w wymiarach rysunek, dotyczy jednego z osobników z pobliskiego osiedla. Kiepskie umiejętności plastyczne, w połączeniu z kompulsywnym powtarzaniem seksualnego wezwania i imienia odnośnego bohatera wezwania każą sądzić, że i rysujący, i rysowany (no, bez przesady – narysowany był tylko jeden szczegół, ale w rozmiarach Priapistycznych) niewątpliwie razem mają mniej niż wynosi ustawowa granica wieku, umożliwiająca dokonywanie czynności, do której napis zachęca. W zasadzie to już nie zachęca – najpierw ktoś – albo nazwany z imienia bohater inskrypcji, albo przedstawiciel miejscowej parafii lub też organów porządku publicznego imię owo zamazał całkiem, czynność seksualną tylko trochę, ale pozostawił organ. Nieistotne – bezlitosny (a może w tym przypadku: litościwy) czas, zmienna podhalańska pogoda i tysiące stóp, wykonujących codzienne obowiązkowe tysiące kroków już niebawem uporają się z tym problemem, który już nawet dziś, a nawet już wczoraj nie był prawdziwym problemem dla hasających po nim dzieci, przechadzających się panien w każdym wieku i dostojnie kroczących panów, a nawet radnych miejskich płci obojej.

Dawno, dawno temu, kiedy spacerowałem tu dla przyjemności, a nie z obowiązku, zauważyłem napis, wykonany kolorową kredą i powtarzający się w kilku miejscach – I love Krycha. Wzruszyło mnie, bo to i romantyczne, i świadczące o znajomości przynajmniej dwóch słów w języku obcym, i niejakiej familiarności, by nie rzec – rubaszności w, przepraszam za wyrażenie, stosunku między autorem a bohaterką inskrypcji. Krychą właśnie. No i o poddaniu się pewnemu determinizmowi filozoficznemu: napis, wykonany kredą, dość szybko znika. Podobnie jak większość miłości, zwłaszcza tych kolorowych.

A zatem wygląda na to, że w pobliżu nowotarskiej ścieżki spacerowej wezwania erotyczne odnoszą się albo do polityków, albo osób małoletnich (nie wiem w jakim wieku była wówczas Krycha, ale surowiec malarski kierował moje myśli w stronę wieku szkolnego: w tamtych czasach w szkołach były jeszcze tablice i kreda). A autorzy owych inskrypcji musieli być nielicho sfrustrowani, jeśli nie mając innych możliwości ekspresji, powierzali swoje uczucia czarnemu, sorry, asfaltowi i eo ipso ludziom, którzy nie wznoszą oczu ku gwiazdom, tylko mają wzrok spuszczony do ziemi, by starannie omijać psie kupy, porzucone przez dzieci zabawki i raniące stopy kamienie czy połamane przez wiatr gałęzie.

Przysiadam na innej ławce, obok miejsca gdzie do niedawna latem stawała plastikowa sławojka, a dziś uwagę skupia sztuczna plaża, sztuczne palmy, prawdziwe leżaki i prawdziwa reklama alkoholi (naturalnie, bezalkoholowych). Tu koło ławki pod nogami mam tylko piasek, pety z wypalonych papierosów i plastikowe odpadki, które jak wiadomo są wieczne, jak śmierć, podatki, chamska bezczelność i polska beznadzieja geopolityczna. W tej okolicy nikt nikogo nie zachęca do żadnej (nawet tzw. innej) czynności seksualnej, ale kątem oka, przymrużonego od niskiego już pod jesień słońca, zauważam mężczyznę w średnim wieku, który przemieszcza się z miejsca na miejsce pod kładką pieszą prowadzącą na lotnisko i do rezerwatu na Borze. Mężczyzna ów, schludny nad podziw, a przez to mocno odróżniający się od innych użytkowników ścieżki, ma w ręku nie telefon, ale oldskulowy aparat fotograficzny. Może nie japoński, tylko z kraju bardziej bliskowschodniego? Od razu przypominam sobie swoją Smienę II, kupioną za pierwsze honorarium, jakie zarobiłem w dziewiątej licealnej za występy w telewizyjnym programie Warszawskie legendySmiena, wiadomo, radziecka, wybaczcie, ale nie zarobiłem tyle, żeby kupić sobie też ludowo-demokratyczną, ale znacznie lepszą NRD-owską Praktikę. No więc elegancki pan z aparatem małoobrazkowym chodzi sobie tam i sam i fotografuje most. A za mostem jest lotnisko. Obie rzeczy zgodnie z wypowiedziami współcześnie rządzących – nie do fotografowania. Oczywiście, satelity szpiegowskie mogą sfotografować nie tylko lotnisko i na nim każdy samolot i most z każdym przechadzającym się tam emerytem, ale nawet potrafią wyczaić, gdzie przed dwoma dniami stał samochód, nielegalnie podjeżdżający po ścieżce spacerowej albo przez nadrzeczną łąkę do nowotarskiej sztucznej plaży. Ale co wolno satelicie, tego nie wolno ewentualnemu ludzkiemu szpiegowi.

A na lotnisku tego dnia był ruch. Latały szybowce, jeszcze nie rozbite, skakali spadochroniarze, jeszcze żywi, przemknął nawet z dzikim hałasem sprowadzony z Nowej Zelandii samolot z silnikiem zdaje się pochodzącym ze zdezelowanego kombajnu Bizon, a może z czołgu Rudy. A tu fotografista podejrzany kręci się podle mostu.

Wyjąłem po kryjomu telefon, żeby fotografa na wszelki wypadek sfilmować, z nadzieją, że pokażą to w telewizji i pochwali mnie za czujność jakiś minister, a może nawet wicepremier, ale w tym momencie zauważyłem, co ów elegancki pan fotografuje: utrwalał mianowicie naszprejowane na filarach mostu napisy i graffiti. A więc zapewne dziennikarz lub doktorant miejscowej uczelni. Większości inskrypcji nie dojrzałem, albo nie zrozumiałem, poza standardowymi wyrazami sympatii do kilku klubów piłkarskich i jednego hokejowego. Ale na filarze na drugiej stronie rzeki (wiadomo, na starość stajemy się dalekowidzami…) dostrzegłem napisaną dużymi literami zachętę do czynności seksualnej, a poniżej obiekt tej czynności: PZPN.

Uważam, że w dziedzinie życia seksualnego lokalnych kibiców jest to przejaw wyjątkowego altruizmu, który być może będzie podzielany przez większą grupę społeczną. Zastanawiam się tylko, czy jest to wyraz poglądów erotycznych z dziedziny polityki, pedofilii, zoofilii czy po prostu obaw przed kolejnymi działaniami kadrowymi i wokalnymi prezesa Cezarego Kuleszy. Może ktoś uznał niestosowność połączenia Barki z mostem na Dunajcu. Całe szczęście, że jest to Biały Dunajec.

pinkwart foto

Maciej Pinkwart

11 września 2025

 

 

Tagi:

kalendarz-btn

PONIEDZIAŁEK 15 września 2025
  • Edyty, Kornela
  • 1939
    Wojska niemieckie zajmują Sochaczew
  • Dzień Bluesa
  • Dzień Ozonu
    Międzynarodowy Dzień Odnowy Warstwy Ozonowej
  • Tydzień Transportu
    Początek Europejskiego Tygodnia Zrównoważonego Transportu (do 22.09.)

byli-z-nami

Copyright © 2004-2013 Stowarzyszenie Dziennikarzy RP Oddział Warszawski