SATYRYKON LEGNICA 2025 rys. Ilia Katz - Facebooker
Plecak ewakuacyjny
Dawniej, jak podobno mawiał Stańczyk, w Polsce było najwięcej lekarzy. Potem wszyscy znali się na ekonomii, piłce nożnej, tenisie, kosmosie i oczywiście na polityce. Teraz wszyscy znają się na wojnie, bo Hannibal jest już ante portas. W zasadzie jest już w drzwiach, widać przytrzymującą je nogę, więc periculum in mora. Ja oczywiście też uważam się za kompetentnego w sprawach wojskowości, bo na Studium Wojskowym UW terenoznawstwa uczył mnie słynny pułkownik Omelan, musztry – major Kuźma, a nieobcy był mi nawet rotmistrz Kucejko. A na poligonie w jedynostce w m. Morąg zdobyłem szlify podoficerskie, konkretnie: stopień starszego kaprala podchorążego, więc: baczność, temat zajęć: ewakuacja, spocznij, wolno palić.
Od pewnego czasu w mediach nawołuje się nas do kupna lub spakowania plecaka ewakuacyjnego (P.E.), którym posłużymy się, gdy już wybuchnie wojna z Rosją. W plecaku mają się znaleźć potrzebne w czasie wojny i po ewentualnym powrocie z niej dokumenty (metryka, dowód osobisty, paszport, akty własności domów, mieszkań, gruntów, akty ślubów, wyroki sądowe, zwłaszcza w kwestii rozwodów, o testamentach jakoś się nie mówi), woda (sześć litrów), jedzenie (suchary, konserwy, marynaty, suszone owoce i warzywa, cukier i cukierki, sól, czekolady), kilka zestawów bielizny, ciepła odzież zwierzchnia, zapasowe buty, mała piła, łom, siekierka, noże i nożyczki, saperka, sznurek, lina, płaszcz-pałatka, telefon, kilka naładowanych powerbanków, gotówka polska i zagraniczna w małych nominałach, apteczka samochodowa i stale zażywane lekarstwa na pół roku (przemysł farmaceutyczny przestanie istnieć jako pierwszy) oraz odbiornik radiowy na baterie, solar i korbkę. Na wszelki wypadek wszystko, co się da (z wyjątkiem łomu i pałatki) należy wrzucić do internetowej chmury. Całe to mienie przesiedleńcze nie powinno ważyć więcej niż 30 kilo, a zapasy mają nam starczyć na trzy dni.
Już widzę, jak wdziewam na plecy te 30 kilo i zbiegam z czwartego piętra po schodach (windę, rzecz jasna, od razu szlag trafił), czając się za węgłem (nie mylić z węglem, jesteśmy nowocześni i zamiast węgla mamy fotowoltaikę) i posuwając się skokami lub czołganiem ewakuuję się w bezpieczne miejsce. Czyli pewno w Tatry albo w Gorce, trudno się zdecydować, bo w Tatry dalej, ale na lewo, a w Gorce przez centrum i na prawo. Po trzech dniach wracam do miasta, żeby uzupełnić zapasy wody i fasolki po bretońsku, oddać butelki kaucjonowane do automatu i dokupić czekolady, korzystając z gotówki w małych nominałach. Ale sklepy nie są czynne, bo sprzedawcy spakowali plecaki i też się ewakuowali, podobnie jak dostawcy, pracownicy stacji benzynowych tudzież wszyscy inni. Umieram z głodu, albo przełamuję swoje opory i zaczynam polować na zwierzęta chronione.
OK, nie żartujmy, sprawa jest śmiertelnie poważna, więc bzdury nie powinny nas zajmować. Mniejsza o plecak, ale jak i dokąd mamy się ewakuować? Jakoś nie podpowiada się nam w mediach, jak mają się ewakuować niesprawni, samotni ludzie, gdzie mają dać swój sprzęt: laski, chodziki, kijki, kule, wózki inwalidzkie i dziecięce… A reszta ludzi? Czy należy przyjąć, że z momentem ataku wschodnich sąsiadów cały kraj się wyłącza i ucieka, a ostatni patriota gasi światło? Pewno nie cały. Rząd tym razem nie ewakuuje się przez Zaleszczyki, no bo Zaleszczyki są teraz na terenie Ukrainy, a więc nie da się tamtędy uciec do Rumunii, ani nawet na Węgry, choć tam już mamy zalążek rządu na uchodźstwie. Opozycja, odzwyczajona od działalności w podziemiu, zamknie się w klasztorach, a reszta społeczeństwa podzieli się na tych, którzy walczą tym, co mamy i tych, którzy postanowią na emigracji czekać na zwycięskie dostawy z Korei i Ameryki.
Tylko gdzie uciekniemy? Jak wyłączą nam internet, a obrażony na nas Elon Musk za darmo nie udostępni nam Starlinków (zresztą, gotówkę mamy w małych nominałach), będziemy się błąkać jak pijane dziecko we mgle, nie wiedząc gdzie wschód, a gdzie zachód, bo w dobie kryzysu klimatycznego nie ma co liczyć ani na wiecznie zachmurzone słońce, ani na mech rosnący na drzewach od strony północnej, bo mech dawno wysechł i nie rośnie nigdzie. Ale jeśli nawet wygrzebiemy z dna plecaka ewakuacyjnego analogowy kompas po dziadku – harcerzu, to gdzie wyruszymy na emigrację? Na wschód zostaną przewiezieni luksusowymi limuzynami ujawnieni ostatecznie bohaterowie książek Tomasza Piątka i Grzegorza Rzeczkowskiego. Na południe, do Słowacji i Czech nas nie wpuszczą, bo współobywatele Roberta Fico i Andreja Babiša zamkną granicę i pukania nie usłyszą, poza tym uznają, że to nie ich wojna. Na północ do Szwecji i Danii popłynie tylko flotylla polskich łodzi podwodnych, które zostaną zwodowane za jakieś trzy dekady.
Więc gdzie? Na zachód, do Niemiec? Tam na granicy na wszystkich przejściach będzie blokada dziarskich chłopców Ruchu Obrony Granic z kosami na sztorc, którzy pierwsi będą chcieli znaleźć się po drugiej stronie, ale nie wpuszczą ich tam działacze AFD, więc zrobi się korek. Wpław przez Odrę raczej nie, bo może się zdarzyć, że na drugi brzeg dopłynie tylko nasz szkielet, a i to niecały, zżarty przez zrzuty wody kopalnianej, hutniczej i fabrycznej. Zresztą, Niemcy już wtedy poprą starania Polski o zablokowanie możliwości udzielania azylu i w ogóle przyjmowania imigrantów ze wschodu, więc Polaków nie będą wpuszczać. Drang nach Westen? Unmöglich!
Pozostaną tylko Lasy Państwowe, stosunkowo bezpieczne, bo choć co prawda będą w nich leżeć zagubione rakiety, których polskie wojsko nie zauważy, a już na pewno szybko nie zidentyfikuje, ale za to pieszczeni przez Ministra Wojny myśliwi gromadnie udadzą się na front, gdzie będą mogli sobie postrzelać do dzików, udających ludzi. Pardon – udających wrogą swołocz. Więc rozpakujemy P.E., wykopiemy sobie ziemiankę, rozepniemy płaszcz-pałatkę i będziemy wykorzystywać zgromadzone na trzy dni zapasy. Jeśli starczy prądu w telefonie, obejrzymy sobie Pluton, Czas apokalipsy i Nazajutrz.
Dlaczego każą nam wziąć zapasy na trzy dni? Czy dlatego, że więcej się nie zmieści do plecaka? Czy może dlatego, że po trzech dniach będzie już po wszystkim, bo wojsko NATO wygoni agresorów tam, skąd przyszli? A może tyle będzie trzeba czasu, żeby wielki wódz Pomarańczowy Jeleń kazał swoim ludziom rozłożyć czerwony dywan na Przesmyku Suwalskim dla swoich przyjaciół Alexa i Wołodii? A może po trzech dniach już opadnie wiadoma chmura i bojsi z Arizony wspólnie z maładcami z Krasnojarska w maskach i kombinezonach zaczną penetrować teren w poszukiwaniu tego, co z nas zostało? Może jakieś złote zęby?
Cała ta propaganda z plecakami ewakuacyjnymi jest dodatkową ilustracją powiedzenia, że zarówno politycy, jak i generałowie zawsze rozgrywają poprzednią wojnę. Choć tragiczny, to jednak szalenie instruktywny jest przykład agresji na Ukrainę. Ta wojna miała trwać właśnie trzy dni, a wjeżdżające na teren naszego wschodniego sąsiada długie rzędy czołgów miały być witane przez zniewoloną przez rzekomych ukraińskich faszystów ludność miejscową kwiatami. W Kijowie, który mieli w parę godzin zdobyć rosyjscy komandosi miał się objawić nowy rząd i podpisać z Rosją wieczny pokój, na mocy którego ZBiR miał się przekształcić w ZBUiR. No i nie wyszło. Czołgi się psuły, niszczyły je drony i ręczne wyrzutnie przeciwpancerne, a uszkodzone miejscowi Romowie odciągali traktorami do punktów skupu złomu. Rosyjski Blitzkrieg przekształcił się w rozciągnięte na wieleset kilometrów okopy spod Verdun. Wojna trwa już czwarty rok i stanowi niezwykłą hybrydę archaicznych operacji z pierwszej światowej i działań, nowocześniejszych od Pustynnej Burzy.
A my pakujemy sześć litrów wody do plecaka ewakuacyjnego. Namawiamy obywateli i samorządy do budowania schronów, do systematycznego chodzenia na strzelnicę i do zwiększania tężyzny fizycznej w ramach ćwiczeń wojskowych i harcerskich. I wyobrażamy sobie, że mamy się przygotowywać do wojny z lutego 2022 roku. Albo z 1920. A więc, że po agresji Rosji Polacy będą milionami uciekali na zachód (z plecakami ewakuacyjnymi), gdzie nas przyjmą z otwartymi ramionami, choć po kilku latach wypomną nam, że jesteśmy niewdzięczni, oni nam tak pomogli, a my im nie zwróciliśmy Stettina i Breslau. A może zostaniemy in corpore w napadniętym kraju i wyszkoleni na strzelnicach w pykaniu z KBKS-ów wesprzemy nasze dzielne wojsko dowodzone przez weteranów z Iraku i Afganistanu, a zarządzane przez „Tygryska”, który jako lekarz pediatra będzie walczył o obronę naszych dzieci przed Ruskimi i aborcją, a jako wódz chłopów przypomni hasło żywią y bronią, co zapewni mu – jeśli przetrwamy – miejsce w koalicji rządowej, z kimkolwiekbądź.
Obecny rząd (wzorem poprzedniego) rujnuje budżet państwa wielomiliardowymi wydatkami na kupno koreańskich i amerykańskich czołgów, samolotów, haubic i śmigłowców, które na współczesnej wojnie przydadzą się jak średniowieczne hełmy z przyłbicami do jeżdżenia na hulajnodze. Jeśli nawet dotrą one do nas jeszcze w tym półwieczu, to gdzie będą garażować i hangarować, czym będą strzelać i do czego? Ile mamy wartych miliony dolarów pocisków, którymi będziemy strzelać do dronów wartych kilka tysięcy złotych? A czym będziemy strącać zabaweczki z Aliexpressu, mogące przerzucać przez linie frontu ładunki wybuchowe, niewielkie, ale doskonałe do zabijania ludzi i niszczenia linii kolejowych? Jak przeciwstawimy nasze działania (nasze to znaczy także NATO-wskie, bo NATO, tak jak i Unia Europejska nie ma własnej armii, tylko składa się z armii członków Sojuszu) rosyjskim pociskom wielkiego kalibru i rakietom, wyposażonym w ładunki choćby konwencjonalne, nie mówiąc już o taktycznej broni nuklearnej? Zestrzelimy je (jeśli je na czas zauważymy i w nie trafimy), a jak skutkiem tego spadną na nasze miasta czy wsie? Zniszczymy je, a one nas i tak zabiją…
A jeśli cybernetyczne natarcie Rosjan przejmie nasz system dowodzenia, albo choćby tylko obronne systemy sterowania? Będziemy w te cyfrowe chmury strzelać z abramsów czy apaczów? Ale fajnie, żeśmy je kupili: pan minister i pan prezydent ładnie na ich tle wyglądają na Tik-Toku. Bo niewiele żeśmy się nauczyli z wojny ukraińskiej, w której obecnej fazie operacyjna przydatność czołgów, a zwłaszcza helikopterów jest, delikatnie mówiąc, niewielka. Liczy się tylko sprzęt latający: drony, rakiety, samoloty. Oraz komputery i sztuczna inteligencja do cyberataków, do ich wykrywania i odpierania.
A propos liczenia się. Najbardziej obrzydliwą stroną wojny, zaraz po zabijaniu ludzi i niszczeniu mienia, jest sprzedajność empatii: nie wiem, jak można bez wstrętu słuchać tego, jak prezydent największego mocarstwa, którego wydajność orężna liczona w overkillach, czyli zdolności do zabicia całej ludzkości jest w zasadzie nieograniczona, mówi nam, Europejczykom, że jeśli chcemy pomagać Ukrainie się bronić przed rosyjskim zabijaniem, to musimy kupić dla niej broń w Stanach Zjednoczonych, które przecież na tym wszystkim muszą zarobić. A to nawoływanie do przeznaczania pięciu procent PKB na zbrojenia oznacza po prostu wymuszoną konieczność przekazania większości z tych pięciu procent dla amerykańskich koncernów zbrojeniowych. Cóż, znamy to z działalności Cosa Nostry: zapłać nam haracz, to cię nie zabijemy, a może nawet nie pozwolimy, by inni cię zabili.
Nie jestem naiwny, wiem że wszystko, także życie, kosztuje. Ale robienie z handlowania życiem i śmiercią głównego celu polityki mocarstwa, które podobno jest dla nas wzorem wartości i moralności, wydaje mi się przesadą.
Nie spakuję plecaka ewakuacyjnego. Zostanę tam, gdzie jestem, co najwyżej mnie zabiją, to w sumie niewielka różnica w stosunku do tego, co i tak nieuniknione. Ale przynajmniej do końca będę świadkiem tego, jak sprawy się potoczą. Choć, niestety, nie doczekam do tego, żeby zobaczyć, czy sprawdzi się porzekadło Einsteina: nie wiem, jakiej broni użyją ludzie w trzeciej wojnie światowej, ale w czwartej będą to dzidy i maczugi. Genialny Albert nie wspomina nic o plecakach ewakuacyjnych.
Maciej Pinkwart, 23 października 2025







