Oddział Warszawski
tel. 22 826 79 45
sdrp.warszawa@dziennikarzerp.pl

Stolarstwo patriotyczne

29 maja 2025

Na wszystkich wiecach przedstawiciele polskiej prawicy, nacjonaliści i faszyści zapewniali, że ich patriotyczny GPS zawiadamia, iż w miejscu, gdzie aktualnie krzyczą, jest Polska. Wydaje mi się, że jedynym bastionem trzech przyjaciół z boiska – Nawrockiego, Mentzena i Brauna, gdzie hasło Tu jest Polska nie miało większego wzięcia, było Chicago. Informowanie mieszkańców polskich miast i wsi o tym, że tam, gdzie mieszkają jest Polska ma spore znaczenie w wielu miejscach, szczególnie na Podhalu, gdzie niegdyś trzeba było mieć białą odwagę, by to powiedzieć. Dziś w takim na przykład Poroninie 18 procent elektoratu głosowało za patriotyczną opcją Sławomira Mentzena, a 16 procent było murem za Grzegorzem Braunem. Tam też jest Polska.

Do niedawna dwoma symbolami prawicowego patriotyzmu było machanie polskimi flagami i odmienianie słów Polska, Polak, polski przez wszystkie przypadki. Od pewnego czasu więcej pieniędzy na rozdawnictwo flag wydaje Koalicja Obywatelska, a Rafał Trzaskowski deklaruje jednoczenie wszystkich (wszystkich?) pod „biało-czerwoną”. Słowa „flaga” już w tym kontekście nie używa, bo w zasadzie jego patriotyzm poznawczy dotyczy nie tylko biało-czerwonych flag, ale także bander, proporców, chorągiewek, a nawet chorągwi. W demonstracjach prawicowych flagi także łopocą, tak, że spoglądając na to z góry, trudno poznać, za czym dana flaga powiewa. Na wiecach i na balkonach biało-czerwonych patriotów często spotyka się nie flagi, tylko bandery, w których na białym polu widnieje dumnie polski orzeł. Posiadacz takiego symbolu czuje się prawdopodobnie patriotą do kwadratu: macha bowiem nie tylko polską flagą, ale także polskim herbem narodowym. Mam takiego sąsiada w bloku, który przy każdej okazji wywiesza na balkonie banderę z orłem. Być może chce nam przez to powiedzieć, że jego mieszkanie jest polskim okrętem wojennym lub polską placówką dyplomatyczną – bowiem tylko tam wolno wywieszać takie bandery.

Wiele do myślenia daje główne hasło kandydata obywatelskiego PiS Karola Nawrockiego: Po pierwsze Polska, po pierwsze Polacy. Zastanawiające jest użycie słowa pierwsze. Tego typu kwantyfikator zakłada istnienie jakiejś listy: jeśli coś jest po pierwsze, to musi też być coś po drugie, po trzecie i tak dalej. No, bo jeśli coś jest jedyne, to nie jest pierwsze, a może jest i pierwsze, i drugie, i ostatnie. Więc ciekawią mnie w tym haśle dwie sprawy: po pierwsze, gdzie w tym wyliczeniu jest Ameryka Donalda Trumpa? Przed Polską, czyli na pozycji zerowej? Kanał Zero jak się wydaje jest już jednak zajęty. Z tyłu, za Polską? Niemożliwe, Trump by nas okrutnie oclił. Obok? No, wedle stawu grobla… A po drugie, jeśli Polska i Polacy są po pierwsze, to co jest po drugie? Ukraina? Rosja? Białoruś? A może Rumunia, której kandydata na prezydenta tak hołubił i pretendent do Wielkiego Pałacu i jego jeszcze obecny lokator? Inwestycja uczuciowa w pana Simiona okazała się jednak chybiona, prorosyjski prawak przegrał z kretesem, może dlatego, że w pewnym momencie Rumuni zrozumieli, że po pierwsze Polska, wykrzykiwana obok Rumuna jakoś nie pasuje do wizerunku prezydenta Rumunii. A ten, który przedtem przegrywał, potem wygrał, a nawet przyjechał do Polski i brał udział w marszu Rafała Trzaskowskiego. Simion z Nawrockim, Dan z Trzaskowskim. Bardzo śmieszny ten rumuński symetryzm.

Przejawem dziennikarskiego, a i dyplomatycznego patriotyzmu jest zawsze obecna w komunikatach o rozmaitych katastrofach, zamachach i innych kataklizmach informacja o tym, czy wśród ofiar byli Polacy, czy też, na szczęście, ich nie było. Jeśli giną przedstawiciele innych nacji to przykre, ale mniej, to tylko informacja, a nie żałoba – najważniejsze, że naszym się nic nie stało. Podobnie w sporcie: polskimi drużynami niekiedy nazywa się te zespoły, w których grają Polacy: takie są Barcelona i Inter, Southampton i Leicester (gdzie gra Stolarczyk, Zakopane rulez!), taki był Real i tak dalej. To akurat łatwo zrozumieć – katastrofalna mizeria polskiej reprezentacji, nie mówiąc już o lokalnych klubach piłkarskich sprawia, że rozglądamy się za jakimkolwiek narodowym sukcesikiem w innych krajach. To trochę jak wielbienie Polaków za szarżę pod Somosierrą: niby wojsko francuskie pod dowództwem Napoleona, ale przecież Kozietulski…

W opisie atrakcji wakacyjnych zawsze jest odniesienie do polskich turystów, przy relacjach z Konklawe wciąż słyszeliśmy, że o wyborze papieża będzie decydować m.in. czterech polskich kardynałów, a przy wzmiankach o ważnych postaciach historycznych czy politycznych zawsze poszukuje się ich polskich korzeni. No, prawie zawsze: jakoś mało słyszy się o wywodzących się z Polski (dokładniej: z ziem polskich) noblistach żydowskiego pochodzenia…

PiS-owski kandydat na prezydenta wielokrotnie powtarzał, że na przykład w kolejce do lekarza Polacy powinni mieć pierwszeństwo przed innymi. OK, ale w tym oświadczeniu brakuje precyzji: czy chodzi o obywateli Polski, wśród których wielu jest pochodzenia zagranicznego, a więc od ilu pokoleń trzeba mieszkać w Polsce, żeby mieć w kolejce pierwszeństwo przed Ukraińcem, Turkiem czy czarnoskórym Amerykaninem? Czy chodzi o etnicznych Polaków, mogących wywieźć swoją parantelę od czasów piastowskich (jagiellońskich już nie – król Jagiełło, jako Litwin i królowa Jadwiga, jako Węgierka musieliby iść na koniec kolejki)? I kto by badał te parantele? Czy w rejestracji w przychodni trzeba będzie pokazać odpowiedni dokument, wystawiony być może przez lokalną komórkę Instytutu Pamięci Narodowej, a może przez parafię? No dobrze, ale jak potraktować samych lekarzy, do których ustawia się ta kolejka – najpierw etnicznych Polaków, potem Polaków naturalizowanych, wreszcie tych innych, obcych… Czy takie propolskie preferencje będą obowiązywać w kolejce do lekarza Syryjczyka, Ukraińca czy nie daj Boże, Niemca? Kiedyś operował mnie Nepalczyk, ostatnio anestezjologicznie szykował mnie do zabiegu Białorusin…

Oczywiście, jestem jak najdalszy od myśli, że o etnicznej polskości, przodującej w kolejkach, najgłośniej mówią ludzie prawicy, których ofiarowała nam – często kilka pokoleń temu – otaczająca nas Europa: Andzel, Arent, Ast, Babinetz, Braun, Fogiel, Fritz, Kanthak, Mentzen, Müller, Rau, Schreiber, Szefernaker, Szrot, Wasserman, Wawer, Weber, Wipler… W końcu – pisze te słowa człowiek, który także nie nazywa się Malinowski, a obcobrzmiących nazwisk nie brak i w centrum, i po lewej stronie… Gwoli sprawiedliwości dodam, że posłowie Polak i Polaczek także są w PiS, a nie gdzie indziej. Warto o tym pamiętać, bo to nie jest żaden wytyk, tylko obiektywny przykład tego, że różnorodność jest zaletą, nie wadą w każdej społeczności.

Ostatnio lansuje się – także w Platformie Obywatelskiej – tzw. patriotyzm gospodarczy, a co wybitniejsi patrioci przywołują dawne hasło antysemickiego Towarzystwa Popierania Przemysłu i Handlu Polskiego „Rozwój”: swój do swego po swoje. Tyle że skądinąd szlachetna i zdrowa idea korzystania wyłącznie z polskich produktów ogołociłaby nasze domy z mebli, garaże z samochodów, lodówki z… – nie, kuchnie z lodówek, a poranne kawki z mleczkiem i herbatki z cukrem musiałyby się obejść bez kawek i herbat – zostałoby nam jednak polskie mleko z polskich krów i polski cukier z polskich buraków. Buraków u nas nie brakuje, co oczywiście też jest pewną wartością. Z powrotem zniknęłyby z naszych stołów banany, cytryny i pomarańcze, nie mówiąc już o fanaberiach typu avocado i kaki.

Narodowa polskość zapanowałaby wszędzie. Któryś z kandydatów na prezydenta (już nie pamiętam który, bzdury opowiadali wszyscy!) deklarował, że już niedługo będziemy mieli polski prąd elektryczny, produkowany dzięki polskiemu słońcu, polskiemu wiatrowi i polskim atomom. Znałem polskiego profesora Wiatra, polskim słoneczkiem narodowym dla wielu jest Jarosław Kaczyński (albo Donald Tusk, choć on to raczej był Słońcem Peru), ale polskiego prądu elektrycznego nie znam – tu bym zalecał uwagę, bo prąd w naszych sieciach jest zasadniczo zmienny, więc jak jeszcze do tego będzie polski, możemy nie przetrwać. W kampanii mało albo zgoła nic nie mówiono o kulturze – i bardzo dobrze, bo w patriotycznym zapale kandydaci mogliby zadeklarować repolonizację naszych muzeów narodowych, w których jak dotąd panoszą się różni Holendrzy, Włosi, Francuzi i co najgorsze Niemcy. Rembrandt, van Eyck i Bosch poszliby do magazynów, albo do zamiany na etnicznych Polaków. Z Biblioteki Narodowej zniknąłby Alexander Dumas, tak ojciec, jak i syn, Tomasz Mann i Ernest Hemingway, w Filharmonii Narodowej zabroniony byłby nie tylko Czajkowski i Rachmaninow, ale także Debussy, Albeniz, Grieg i Beethoven. W narodowych urzędach stanu cywilnego nie byłby już grany Marsz Mendelsohna, tylko studniówkowy polonez Kilara.

A nad każdą wsią i nad każdym miastem, szczególnie w okolicach sklepów meblowych, zawisłby neon ze złotym aforyzmem Karola Nawrockiego:

Polski rolnik, polskie pole,

polski chleb na polskim stole.

Ze wszystkich domów – prywatnych i publicznych – znikną stoły z Ikei, a z zamków, pałaców i rezydencji Daniela Obajtka wyroby stolarskie Thomasa Chippendale’a. A my wreszcie będziemy mogli z satysfakcją wykrzyczeć:

- Tu jest Polska…

Ale czy mamy zagwarantowane, że Bóg z Mojżeszowego nie pokaże się krzaka i nie zapyta tych krzyczących: jaka?

A odpowiedź na to Boskie pytanie jest prosta: dobrze by było, aby tu była Polska normalna, bez nadętej tromtadracji, konkretna, ale trochę rozmarzona myślą o dobrej przyszłości, znająca historię, ale nie zapatrzona wstecz, z władzą, której nie musi się kochać i która może i nie będzie „dowozić” (brrr…) wszystkiego, ale której będziemy mogli i mieli sposobność powiedzieć – to nie tak, chcemy trochę inaczej, trochę szybciej, trochę zrozumialej. Wytłumaczcie nam to, a nie wrzeszczcie na nas. I oby to była władza, której nie będziemy się wstydzić, która będzie zajmować się ustawami, a nie ustawkami, która nie będzie opiekować się mieszkaniami bezradnych podopiecznych, która nie będzie sprawdzać puci związkowców partnerskich i która nie będzie sobie dawać w dziąsło dla kurażu. No i co do której nie będziemy żałować, żeśmy ją wybrali.

Ja mam łatwo w tych wyborach: nie mam wyboru. Nie wybieram, tylko głosuję. Więc się nie denerwuję: zrobię to, co do mnie należy, a reszta w rękach innych Polaków. I takie mam marzenie, żebyśmy w ten Dzień Dziecka nie postępowali jak oczadziałe pijane dziecko we mgle. Ostry cień mgły już się kończy. Oby tego lata nie przyszła beznadziejna szaruga brunatnej smuty.

pinkwart foto

Maciej Pinkwart
28
maja 2025

 

 

Tagi:

kalendarz-btn

SOBOTA 7 czerwca 2025
  • Roberta, Wiesława

byli-z-nami

Copyright © 2004-2013 Stowarzyszenie Dziennikarzy RP Oddział Warszawski