Oddział Warszawski
tel. 22 826 79 45
sdrp.warszawa@dziennikarzerp.pl

Kosmos

9 października 2025

Postanowiłem polecieć w Kosmos.

Oczywiście, wiem – mam swoje lata, niekiedy – zwłaszcza w poniedziałki – odnoszę wrażenie, że mam też cudze. Ale mam również swoje ambicje. Ponieważ jak dotąd nie osiągnąłem w życiu niczego, co by można nazwać spektakularnym na tyle, żeby mnie pokazali w głównych wydaniach stacji informacyjnych, postanowiłem zrobić to teraz. Wiem, naturalnie, że niedawno wszyscy zachwycali się kosmicznym lotem Sławosza Uznańskiego-Wiśniewskiego, ale po pierwsze, on jest żonaty z Platformą Obywatelską, więc to się nie liczy, a po drugie jego lot był polityczny, bo w Kosmos zabrał z sobą Szymborską, a nie Herberta i pierogi z mięsem, a nie ruskie. Skutkiem czego jak w kapsule amerykańskiej zrobiła się kolejka do wygódki, to nie mógł skorzystać ze sławojki w rosyjskiej sekcji, no i było niefajnie.

Państwo Uznańscy tutaj, w mojej okolicy znani są zresztą z czego innego: oto w 1818 roku Tomasz Uznański z żoną Honoratą kupili część dóbr podhalańsko-tatrzańskich i osiedli we dworze w Szaflarach. Ich posiadłość nazwano Państwo (czyli dominium) Szaflary, a rozciągało się ono aż po Tatry, z Doliną Suchej Wody Gąsienicowej, Olczyską, Nosalem i Giewontem, bez krzyża jeszcze. Potem się rodzinnie trochę pokłócili i z Państwa Szaflary wyodrębniło się Państwo Poronin, z Kośnymi Hamrami i het, w górę. I z późniejszym Muzeum Lenina. A dziś w miejscu Dworu Uznańskich w Szaflarach jest między innymi wytwórnia jogurtu „Magda”. No, proszę państwa, doprawdy… Jogurt we dworze!

Oczywiście wiem też, że wiele lat temu poleciał w Kosmos Mirosław Hermaszewski, ale po pierwsze, to było za PRL-u, a przecież wiemy, że główni obecni politycy polscy uznali iż wtedy Polski nie było, tylko jakaś ruska czarna dziura. Nie można z czarnej dziury polecieć w Kosmos, raczej cały Kosmos w pewien sposób zmierza do entropijnej czarnej dziury, więc to się nie liczy. Po drugie, polski kosmonauta, który jakoby okrążył Ziemię 126 razy, pozwolił na to, żeby jego córka wyszła za mąż za Richarda Henry’ego Czarneckiego, który pozazdrościł swemu teściowi i będąc europosłem, też wiele razy okrążył Ziemię w swoich kilometrówkach, i to nie w rakiecie czy sputniku, tylko o wiele ciekawszymi pojazdami, nawet takimi, które w ogóle nie istniały.

Tak więc polskich wzorców nie miałem. Mogłem, oczywiście, oprzeć się na doświadczeniach amerykańskich, ale nie stać mnie byłoby na opłacenie przyjaźni mojej z USA, bo obecna administracja wszystko próbuje jak to się teraz mówi, zmonetyzować. Przyjaźń, pomoc, życie i śmierć. Doświadczenia rosyjskie, nienajlepsze zresztą ostatnio, są nie do skorzystania, jeśli się nie jest przyjacielem kilku znanych polityków polskiej prawicy. A nie jestem, na szczęście. Oczywiście, są jeszcze astronauci (kosmonauci?) chińscy, ale słabo znam mandaryński i z pewnością zdarzyłaby mi się taka konfuzja, jak w znanym dowcipie, kiedy to chińsko-polska tłumaczka widząc chińskie hieroglify wytatuowane na ramieniu pięknej pani, powiada: nie mam nic przeciwko tatuażom, ale dlaczego ma pani na ręce napisane nie zamrażać powtórnie?

Pozostały mi wcześniejsze doświadczenia rodzime. Przecież na długo przed Uznańskim, Hermaszewskim, a nawet Glennem i Gagarinem pierwszym kosmonautą, a nawet lunonautą był nasz Jan Twardowski, który przestrzenie ziemskie, a nawet kosmiczne pokonywał na kogucie. Poszedłem więc do sklepu drobiarskiego, gdzie sprzedawano kury mięsne (wegańskich, niestety, nie było) i chciałem kupić jak największego koguta – swoją wagę mam i pojazd dla mnie musi być – że tak powiem – solidnie wypasiony. Niestety, były tylko osobniki płci żeńskiej i nijakiej, i to w znacznym stopniu niemobilne. Skierowano mnie do sklepu zoologicznego. Tam w dziale „Ptaki” zaoferowano mi tylko papugę albo kanarka. W Tatrzańskim Parku Narodowym były do kupienia tylko widokówki z orłem i z cietrzewiem (a może głuszcem, nie rozróżniam). Głuszec pasował mi najbardziej, z uwagi na kłopoty ze słuchem, choć i cietrzew, z uwagi na skłonności do zacietrzewiania się, też, ale okazało się, że wszystkie ptaki, a w zasadzie wszystko jest tam pod ochroną. Nawet łąki, koszone przez okoliczną ludność, czy wypasane przez nią owce, nawet drzewa, wycinane przez drwali w ramach ochrony przyrody. Mój kosmiczny zapał nieco przygasł.

I wtedy przypomniałem sobie powieść Witolda Gombrowicza Kosmos, której akcja toczy się w Zakopanem, na przedpolu Tatr, gdzie usytuowany jest cały Kosmos. W gruncie rzeczy, by eksplorować ten Kosmos, wystarczyło przejść się do Doliny Białego, albo wręcz pozostać przy Polanie Szaflarskiej – bo wszędzie tam jest ten sam Kosmos, do którego lecieli kosmonauci, astronauci i kogutonauci.

Ale przecież nie pobyt w Kosmosie jest fascynujący, tylko podróż i poczucie, że się niebawem znajdzie tam, gdzie jeszcze nikt (no, z wyjątkiem 743 osób, w tym doktora Sławosza U-W) nie był. Moje ambicje były jednak większe: nie chciałem powtarzać wyczynu poprzedników, chciałem odkryć coś nowego.

W tym celu nabyłem czapkę-pilotkę, rękawiczki bez palców, kamerę-fotopułapkę do obserwacji Kosmitów, telefon, na wypadek gdyby spotkany tam gdzieś ET chciał zatelefonować do domu, wyjąłem z zamrażarki pierogi i gdy nadeszła godzina 21.00 (o tej porze mam zażywać wieczorną garść leków), uchyliłem okno, usiadłem w fotelu i rozpocząłem podróż.

W każdej minucie oddalałem się od miejsca startu o prawie 1800 kilometrów, jednocześnie obracając się wokół osi – wraz z Ziemią – o 18, 3 km. Może to niedużo, bo to w Nowym Targu, choć na przykład w moim rodzinnym Milanówku byłoby to jeszcze mniej – 16,6 km. A na Krecie, w okolicach Chani – już 22,6 km. Ale miejsce startu, Ziemia i ja, czyli nasz Układ Słoneczny równocześnie w ciągu minuty pokonuje 15 000 km, pędząc wokół centrum Drogi Mlecznej, ta zaś względem innych galaktyk mknie z prędkością 37 800 km na minutę. Na domiar złego, galaktyki uciekają od siebie z prędkością różną, im są dalej tym szybciej, w efekcie to miejsce gdzie teraz jesteśmy, za minutę już będzie gdzie indziej nie dlatego, że nabrało speedu, tylko dlatego, że rozszerzyła się przestrzeń, w której jesteśmy. Ten nasz kosmiczny balonik ktoś nadmuchuje cały czas tak, że w ciągu każdej minuty odcinek 3,3 mln lat świetlnych (czyli megaparsek) wydłuża się o około 4440 kilometrów.

Zrobiło mi się niedobrze, a nie wziąłem kosmomarinu. Na całe szczęście, będąc częścią Ziemi (a także Kosmosu) pędzę razem z nim, a przez to tych wszystkich ucieczek, obrotów, zwrotów przez kosmiczny sztag nie odczuwam, dzięki błogosławionej (choć z wiekiem i ilością spożytego piwa także przeklętej) grawitacji.

Pierogi się odmroziły, a w międzyczasie nalałem wodę do garnka (na szczęście, dzięki grawitacji, przybrała kształt naczynia, a nie zbiegła się w niezborną kulkę) i zagotowałem przez 5 minut od wypłynięcia, więc było w sam raz na tak zwany podkurek, czyli ulubioną przez ludzi, a szalenie niezdrową nocną podjadkę. Zdjąłem czapkę. Zdjąłem rękawiczki. Wyłączyłem kamerkę. Zjadłem pierogi. Wykąpałem się. Położyłem się do łóżka. Leciałem dalej.

Tak jak wy, współastronauci. Kosmonauci. Ziemionauci.

pinkwart foto

Maciej Pinkwart

9 października 2025

 

 

Tagi:

kalendarz-btn

PIĄTEK 10 października 2025
  • Pauliny, Danieli, Franciszka
  • 1794
    Klęska wojsk Insurekcji Kościuszkowskiej pod Maciejowicami
  • Dzień Zdrowia Psychicznego
    Światowy Dzień Zdrowia Psychicznego
  • Światowy Dzień Drzewa

byli-z-nami

Copyright © 2004-2013 Stowarzyszenie Dziennikarzy RP Oddział Warszawski