SATYRYKON LEGNICA 2024 rys, Jan Tomaschoff
Kwaśny czwartek
Raport ze ścieżki

Wykonując rutynowy, ale dziś niemal jesienny spacer po rowerowo-pieszej ścieżce spacerowej biegnącej dookoła Polany Szaflarskiej (jak sama nazwa wskazuje – w Nowym Targu) po raz kolejny zauważyłem bardzo starannie wykaligrafowaną na niej sugestię erotyczną, odnoszącą się do prezydenckiego kandydata Koalicji Obywatelskiej. Ponieważ obok była ławka, przysiadłem, żeby przez chwilę zastanowić się nad głębią tego przesłania. Od razu zaznaczam, że jestem człowiekiem starym, który już niejedno w życiu widział, także na ścieżkach i w tej dziedzinie nic mnie nie zaskakuje. Zwłaszcza na nowotarskiej ścieżce spacerowej, gdzie od wielu miesięcy – a może i lat – w innym miejscu umieszczono nie tylko sugestie gwałtownej miłości wobec jakiegoś Łukasza czy Franka, już nie pamiętam – ale i towarzyszące temu liczne i gabarytowo mocno przesadzone i nieproporcjonalne wizerunki męskich drugorzędnych cech płciowych, co zresztą nie robi wrażenia nawet na małoletnich dziewczynkach, po owych gonadach ochoczo pląsających na rolkach czy hulajnogach. Wszyscy traktują to jako przejaw specyfiki lokalnej, podhalańskiej kultury. O tym, że nie przeszkadza to w najmniejszej mierze służbom miejskim i władzom samorządowym, tamże spacerującym po penisach i jądrach – ani wspomnieć nie warto.
Papież demokratyczny

W Watykanie Kolegium Kardynałów wyznaczyło początek konklawe na 7 maja. Elektorzy wejdą do Kaplicy Sykstyńskiej, oddając komórki i tablety, pomodlą się o interwencję Ducha Świętego, popatrzą na fresk Michała Anioła i wpiszą ołówkiem na kartce jedno nazwisko, po czym kartkę wrzucą do urny. Puszczą jednego czy drugiego czarnego dymka, wreszcie wybiorą i puszczą biały. Afrykanie zaprotestują. I wszyscy będą niezadowoleni, z wyjątkiem oczywiście Ducha Świętego, na którego można będzie potem wszystko zwalić. Na przykład to, że nowy papież będzie subsaharyjski, jak to z wyraźną intencją wyrażenia pogardy czy obelgi mówi o mieszkańcach Czarnej Afryki jeden z oficjalnych kandydatów na polskiego prezydenta.
Metafizyka cocker spaniela

Roksanka – czarna, niemłoda już cockerka leży na dywaniku pod stołem, porusza nogami i cicho poszczekuje przez sen. Śni się jej pewno, że kuchenna lodówka sama się otwiera i wystarczy do niej podbiec, a wyskoczy z niej kiełbaska i da się zjeść. Chyba nie rozmyśla przez sen o tym, kto i w jaki sposób zdobył tę kiełbaskę i włożył do lodówki. Jej spekulacje kończą się zapewne w miejscu, w którym dochodzi do wniosku, że tylko ja mogę w realu lodówkę otworzyć, ułamać kawałek przysmaku i zaspokoić jej ciągle wielki apetyt na kiełbaskę. W pewnym skrócie to ja jestem stworzycielem tej kiełbaski, a skąd ją wziąłem i jak dostarczyłem do lodówki jest o wiele mniej istotne od tego, w jaki sposób Roksanka może mnie skłonić do obdarowania jej następnym kawałkiem. Ba, mogę być prawie pewien, że problem pochodzenia kiełbaski w lodówce jest jej doskonale obojętny. Kiełbasa jest w lodówce. Gdzie była przedtem – nieważne. Gdyby Roksanka znała łacinę, wyszczekałaby w tym języku: ignoramus et ignorabimus. Nie zna, więc nawet przez sen nie szczeka o tym, że nie wiemy i wiedzieć nie będziemy i nie wie, że powiedział to nie żaden starożytny filozof, rozważający problematykę powstania wszechświata, tylko XIX-wieczny niemiecki lekarz i zoolog Emil du Bois-Reymond, zastanawiający się nad granicami zdolności człowieka do poznania świata.
Prawdziwych przyjaciół…

Jak się wydaje, Mickiewiczowska mądrość o prawdziwych przyjaciołach poznawanych w biedzie nieco się zdezaktualizowała. Choć bieda jest prawdziwa, to jeszcze nie najgorsza i miejmy nadzieję, że rację będą mieli ci, który przypominają porzekadło: chroń nas, Boże od przyjaciół, bo z wrogami jakoś sobie poradzimy. Niestety, wygląda na to, że jak na razie sami sobie nie poradzimy. Ani z przyjaciółmi, ani z wrogami. No, ale póki jeszcze Kijów się broni, póty nie musimy sobie z wrogami radzić sami. Póki Francuzi, Niemcy, Włosi i Skandynawowie uważają nas za ważnych partnerów, mamy jakieś szanse w starciu z przyjaciółmi.
Niepoprawność

Na początku nowego roku, idąc na urlop w związku z wyborami prezydenckimi, muszę się przyznać do paru rzeczy. I z góry proszę o wybaczenie tego mocno spóźnionego coming-outu. Nie pisałem tego wcześniej expressis verbis, ale zapewne wielu moich czytelników (wiem, wiem, wielu moich czytelników to oksymoron, czyli wyrażenie wewnętrznie sprzeczne) już z zamieszczanych tu publikacji wie, że jestem osobą kiepsko reformowalną i mocno konserwatywną, choć pisząc o sztucznej inteligencji, genetyce i Grzegorzu Braunie usiłowałem się przedstawić jako postępowiec. Ale tak naprawdę, w głębi duszy, nie akceptuję niektórych obowiązujących od niedawna norm. A ponieważ jako człowiek niepracujący i od pewnego czasu niepodległy, czuję, że mogę na swoim podwórku manifestować swoją wolną wolę, więc manifestuję.
Sirimavo Bandaranaike

Jedna z moich ulubionych bohaterek powieści Joe Alexa, niezwykle piękna pani o imieniu Lucy, biegle posługująca się skalpelem, wykonuje operacje neurochirurgiczne. Według obecnie obowiązującej nomenklatury jest neurochirurżką. Word podkreślił to słowo jako błąd. Chyba nie jest specjalnie nowoczesny. Jesteśmy narodem wybranym, bo tylko u nas mieszkają kobiety i mężczyźni. U sąsiadów mieszkają sami mężczyźni. W Czechach Czesi, w Niemczech Niemcy, w Szwecji Szwedzi, w Danii Duńczycy, w Rosji Rosjanie, w Słowacji Słowacy. Tylko w Polsce mieszkają Polki i Polacy, w Warszawie Warszawianki i Warszawiacy, auta prowadzą kierowcy i kierowczynie, a do studia telewizyjnego przychodzą goście i gościnie, gdzie witają ich redaktorki, redaktorzy i Monika Olejnik. Nikt już ze szkoły nie pamięta, że istnieją rzeczowniki zbiorowe, które obejmują całość danej populacji, bez względu na płeć. W Puszczy Białowieskiej mieszkają żubry obojga płci, długie szyje mają żyrafy samice i żyrafy – samce, a pomnik Adama Mickiewicza ustrajają zarówno gołębie, jak i gołąbki, przy czym raczej pomstujemy zbiorowo na gołębie, gołąbki zostawiając do konsumpcji.
Trojka

Trzy sprawy spowodują, że Polska do końca tego stulecia nie rozwiąże żadnych swoich najpoważniejszych problemów – gospodarczych, społecznych i politycznych. I za żadną z tych spraw nie stoi ostatnie dziesięć lat, PiS, Rosja czy Unia Europejska. Te sprawy to węgiel, Kościół katolicki i rolnictwo. A wspólnym mianownikiem tych wszystkich spraw jest strach. A dokładniej – tchórzostwo władzy (każdej władzy) przed ulicznymi burdami, jakie wywołałyby liczące się grupy społeczne, gdyby stanowczo i konsekwentnie zlikwidować ich przywileje, rujnujące nasz kraj.
Ring obywatelski

Od pewnego czasu atakują mnie reklamy inteligentnych obrączek. Ponieważ swoją tradycyjną, a więc nieinteligentną obrączkę straciłem już dość dawno, powoli daję się uwodzić tym reklamom i przeglądam polskie i chińskie strony internetowe, rekomendujące tę biżuterię, która założona na palec ręczny ma mnie informować o stanie mojego tętna, jakości saturacji, liczbie przespacerowanych kroków (wytykając, dlaczego tak mało), a co najważniejsze – o poziomie mojego stresu. Obrączka taka nazywa się smart ring. I tą ścieżką dotarłem do rozważań na temat niezależnego, obywatelskiego kandydata na polskiego prezydenta.
Chamska asertywność

Kurz bitewny przejściowo opadł. Jarosław Kaczyński wygrał wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych, Rafał Trzaskowski wygrał prawybory w telefonach, Przemysław Czarnek w ostatnim tygodniu nawet się ogolił, ale podobno kandydować nie chciał, więc na szczęście nie musiał i chętnie się posunął, robiąc miejsce Karolowi Nawrockiemu, zresztą kto by podskoczył okazałemu wybrańcowi prezesa, skądinąd bezpartyjnemu doktorowi historii i mistrzowi ringu, Sławomir Mentzen szykuje pipę do lania wyborczego piwa, Szymonowi Hołowni żona pozwoliła kandydować, Marek Jakubiak zapętlił się na apaszce, a pierwszy śnieg lada moment przykryje popowodziowy Armagedon w Kotlinie Kłodzkiej, gdzie odbudowuje się urny wyborcze i niewiele poza tym. A my powoli zaczynamy oswajać się z myślą, że jeśli ktoś chce wygrać jakiekolwiek wybory na świecie, to musi kłamać, obiecywać gruszki na wierzbie, schlebiać najniższym instynktom, wszystkich, co się z nim nie zgadzają nazywać zdrajcami i sługami piekła, przedstawiać się jako wysłannik Pana Boga na Ziemi i być skończonym chamem. Tylko wtedy ma szanse przekonać do siebie większość wyborców, których kłamstwo oszuka, obietnice zwiodą, pochlebstwa ugłaskają, nienawiść posmaruje im miodem serca, a chamstwo zostanie uznane za stanowczość i bezkompromisowość. W tej konkurencji Rafał Trzaskowski zdaje się nie jest faworytem. Czy będzie liczył na to, że poprą go ludzie kulturalni i przeciwstawiający się chamstwu? Pewno tak. Ale czy przy pomocy tego elektoratu uda mu się wygrać wybory? Hm…
Jelenie równinne

Mówi się, że wskutek rozmaitych wydarzeń – jednych gwałtownych, jak uderzenie komety, innych powolnych, jak zmiany klimatyczne, jednych przypadkowych, jak wymarcie ptaka dodo, innych celowych, jak wybicie turów – wyginęło przeszło 90 procent gatunków zwierząt, żyjących kiedyś na Ziemi. Człowiek, mimo że jest głupszy, niż przewiduje instrukcja życia biologicznego, wciąż istnieje, ma się dobrze, a nawet wybiera Donalda Trumpa na prezydenta atomowego mocarstwa. Ludzie nienawidzą – no, w tym miejscu mógłbym postawić kropkę i to wyjaśniałoby jeśli nie wszystko, to bardzo dużo – nienawidzą obcych, co jest jakoś tam zrozumiałe, ale i innych, także innego w sobie. Jakie to szczęście dla nas, współczesnych, że na początku rozwoju swego gatunku nie mieli dobrze rozwiniętej samoświadomości! Gdyby mieli, to pramatkę Lucy, albo praszwagra Ringo, którzy zeszli z gałęzi i stanęli na dwóch nogach, czwororęcy kuzyni byliby zatłukli pałkami teleskopowymi za to, że postępują inaczej, niż przódzi. Może zresztą zatłukli – Lucy z Etiopii zginęła nagłą śmiercią, i może nie koniecznie poślizgnąwszy się na skórce od banana. Ale maszerujący na czterech konserwatyści nie zdołali utłuc wszystkich i ewolucja się dokonała, o czym zdaje się nie chcą pamiętać ci, którzy tak głośno i smrodliwie walczą o zachowanie dawnych wartości. Dialektycznie wszystko jest OK, postęp dokonuje się w walce przeciwieństw, a więc skoro istnieją Aleksandra Gajewska i Aleksandra Przegalińska, to muszą istnieć Maria Kurowska i Beata Kempa, skoro istnieje Wanda Traczyk-Stawska, to musi istnieć Robert Bąkiewicz. Ale to boli.