SATYRYKON LEGNICA 2025 rys. Ilia Katz - Facebooker
Kwaśny czwartek
Klonowanie schabowego

Jestem nieuleczalnym mięsożercą, a nie powinienem: pracowałem kiedyś w pewnym Kombinacie PGR na Opolszczyźnie, który słynął z produkcji tzw. bukatów, czyli młodego bydła (do półtora roku), produkowanego na ubój. Produkowano też tuczniki. To była właśnie produkcja, a nie hodowla. Szczegółów, jak to wyglądało, Państwu oszczędzę, bo może ktoś jest właśnie w trakcie śniadania czy obiadu (kolacji nie, bo moich tekstów nie powinno się czytać przed snem). A propos posiłków: żywiłem się w stołówce pracowniczej, gdzie co dzień podawano odpady poprodukcyjne w postaci tzw. rąbanki. Sam się dziwię, że nie zostałem wtedy wegetarianinem, ale nie zostałem.
Śledź polimerowany

Dobra, przyznaję się: to wszystko moja wina. Oczywiście, nie jestem na tyle egocentryczny, żeby twierdzić, że tylko moja. Tych, których zaniechaniom zawdzięczamy to co mamy, jest więcej. Powiedziałbym – jest ich jakieś osiem miliardów. Ale obecność w gronie wszystkich współczesnych Ziemian (i paru miliardów tych, którzy byli przedtem) mojej winy nie wyklucza, choć trochę ją umniejsza. A było tak:
Raj pozyskany

W Milanówku mama czekała na przydzielenie telefonu przez prawie 12 lat. Dostała. Potem założyła na tarczę kłódkę, bo nie było jej stać na opłacenie rachunku. Po latach, w Zakopanem, udało mi się zorganizować zakopiański oddział „Gazety Krakowskiej” i siedzibę redakcji chciałem wyposażyć w dwa telefony. Mieściliśmy się jakieś 50 metrów od budynku Poczty i Telekomunikacji. Złożyłem stosowne podanie, a gdy telefonów wciąż nie było, poszedłem interweniować. W rozmowie z dyrektorem argumentowałem, że redakcja dużo będzie dzwonić i będzie płacić duże rachunki, na czym Telekomunikacja zarobi, więc uprzejmie proszę… itd. Dyrektor wzruszył ramionami i powiedział, że może i Telekomunikacja zarobi, ale – zapytał – co on z tego będzie miał? Powiedziałem mu, że na przykład to, że tego co właśnie usłyszałem nie opiszę w gazecie. Dostaliśmy dwa numery.
Plecak ewakuacyjny

Dawniej, jak podobno mawiał Stańczyk, w Polsce było najwięcej lekarzy. Potem wszyscy znali się na ekonomii, piłce nożnej, tenisie, kosmosie i oczywiście na polityce. Teraz wszyscy znają się na wojnie, bo Hannibal jest już ante portas. W zasadzie jest już w drzwiach, widać przytrzymującą je nogę, więc periculum in mora. Ja oczywiście też uważam się za kompetentnego w sprawach wojskowości, bo na Studium Wojskowym UW terenoznawstwa uczył mnie słynny pułkownik Omelan, musztry – major Kuźma, a nieobcy był mi nawet rotmistrz Kucejko. A na poligonie w jedynostce w m. Morąg zdobyłem szlify podoficerskie, konkretnie: stopień starszego kaprala podchorążego, więc: baczność, temat zajęć: ewakuacja, spocznij, wolno palić.
Genom posła

Obserwując od pewnego czasu zachowania kilkunastu posłów polskiego Sejmu oraz jednego przedstawiciela władzy wykonawczej zacząłem się zastanawiać, czy nie powinienem zweryfikować swojej wiedzy na temat tego, że jakoby kilkadziesiąt tysięcy lat temu człowiekowaty gatunek Homo neanderthalensis wyginął, zdominowany (także seksualnie) przez homo sapiens, człowieka rozumnego.
Kosmos

Postanowiłem polecieć w Kosmos.
Oczywiście, wiem – mam swoje lata, niekiedy – zwłaszcza w poniedziałki – odnoszę wrażenie, że mam też cudze. Ale mam również swoje ambicje. Ponieważ jak dotąd nie osiągnąłem w życiu niczego, co by można nazwać spektakularnym na tyle, żeby mnie pokazali w głównych wydaniach stacji informacyjnych, postanowiłem zrobić to teraz. Wiem, naturalnie, że niedawno wszyscy zachwycali się kosmicznym lotem Sławosza Uznańskiego-Wiśniewskiego, ale po pierwsze, on jest żonaty z Platformą Obywatelską, więc to się nie liczy, a po drugie jego lot był polityczny, bo w Kosmos zabrał z sobą Szymborską, a nie Herberta i pierogi z mięsem, a nie ruskie. Skutkiem czego jak w kapsule amerykańskiej zrobiła się kolejka do wygódki, to nie mógł skorzystać ze sławojki w rosyjskiej sekcji, no i było niefajnie.
Państwo Uznańscy tutaj, w mojej okolicy znani są zresztą z czego innego: oto w 1818 roku Tomasz Uznański z żoną Honoratą kupili część dóbr podhalańsko-tatrzańskich i osiedli we dworze w Szaflarach. Ich posiadłość nazwano Państwo (czyli dominium) Szaflary, a rozciągało się ono aż po Tatry, z Doliną Suchej Wody Gąsienicowej, Olczyską, Nosalem i Giewontem, bez krzyża jeszcze. Potem się rodzinnie trochę pokłócili i z Państwa Szaflary wyodrębniło się Państwo Poronin, z Kośnymi Hamrami i het, w górę. I z późniejszym Muzeum Lenina. A dziś w miejscu Dworu Uznańskich w Szaflarach jest między innymi wytwórnia jogurtu „Magda”. No, proszę państwa, doprawdy… Jogurt we dworze!
Powrót natury

Nie, nie zamierzam propagować naturyzmu, zwłaszcza tu i teraz. W Nowym Targu naturyzm byłby przykry dla wszystkich zmysłów i mógłby się przyczynić do dalszego zmniejszenia populacji, poprzez zarówno zaniechanie czynności prokreacyjnych, jak i przez większą niż zwykle agresję przemocową w rodzinach i poza nimi. A poza tym zima idzie.
Kompleksy parweniuszy

Dawno już się tak nie ubawiłem, jak wtedy, gdy Donald Trump udawał dżentelmena, przebrał się we frak i zasiadł do uroczystego obiadu między królem Karolem a księżniczką Kate. I gdy król usiłował zrozumieć, co Trump mówi, kiedy mówił po angielsku. Prawie tak samo śmieszne było to, jak pan Karol z Polski mówił po wizycie w Berlinie o Janie Tombińskim, nie zrozumiawszy co znaczy zwrot chargé d’affaires i nazywał go pan Szarż. Ale to akurat byłoby śmieszne, gdyby nie było żałosne. Kompromitacja człowieka tego typu nie jest jednak żadnym zaskoczeniem, choć trochę obciachowe jest to, że ten pan kompromituje przy okazji prawie jedną trzecią naszego narodu, czyli tych, którzy radośnie go obsadzili na jego stanowisku.
Pocztówka

Pod koniec XIX wieku, a nawet jeszcze później pocztę w Zakopanem dostarczano do domów dwa razy dziennie. Jak było coś pilnego, to listonosz jakoby potrafił odnajdywać co ważniejszych turystów na wycieczce w górach i tam przynosić listy. Trochę w to nie wierzę. Ale ładnie brzmi. Podobnie jak opowieść o pierwszym doręczycielu, który pisał się Gąsienica, nazywał się Kuba, a wołali nań Poczciarz. Wspominają go dawni relatorzy zakopiańscy, że chodził boso i że nie umiał czytać, więc prosił o pomoc jakiegoś turystę, ten czytał mu nazwiska adresatów, Kuba sobie to układał i po kolei roznosił.
Życie seksualne Nowotarżan na ścieżce spacerowej

Obowiązkowa godzinka na ścieżce spacerowej. Pogoda ładna, samopoczucie nie gorsze niż zwykle, więc nie ma pretekstów, żeby się od obowiązku uchylić. Ale tych spacerów nie lubię, głównie dlatego, że obowiązkowe. A w dodatku byłyby szalenie nudne, gdyby nie to, że można się do nich nastawić jak Bronisław Malinowski podczas podróży na Wyspy Triobriandzkie: stosować naukowe podejście do rzeczy banalnie zwykłych. To pozwala zresztą choć na krótki czas nie myśleć o tym, co jest powodem obowiązkowości tych spacerów.






