SATYRYKON LEGNICA 2023 rys. Emil Dzikowski
Dobre teksty polecamy. Książki, komentarze, opinie
Skoki w bok
Koniki polne wyginęły. A w każdym razie znikły z mojej ścieżki spacerowej. Przez wiele lat starannie uważałem, by na żadnego nie nadepnąć, bo zazwyczaj były niewielkie, kolorem zbliżone do asfaltu. Rzadko pojawiały się takie duże, kilkucentymetrowe zielone potwory, które, przestraszone, wyskakiwały wysoko w powietrze, tam otwierały przezroczyste skrzydła i odlatywały, by zniknąć w zielonej trawie. Te „moje”, codzienne, miały od jednego do dwóch centymetrów, nie latały, tylko odskakiwały i czekały, co będzie dalej. Podziwiałem je, zastanawiając się, gdzie w ich kruchych i maleńkich ciałkach znajduje się tyle energii, gdzie mają ulokowane takie silne mięśnie, które pozwalają im odskoczyć nawet na pół metra, czyli pięćdziesiąt razy dalej, niż wynosi ich długość. Człowiek, by zachować proporcje, musiałby skoczyć jakieś 80 metrów, bez rozbiegu. Najskoczniejsi z nas próbują doskoczyć po rozbiegu do dziewięciu metrów, więc gdzie ludziom do koników polnych! Ja, choć kiedyś konkurencja skoków w bok nie była mi całkiem obca, gdybym dziś próbował skoczyć choć na drugą stronę ścieżki, raczej nie miałbym szans na pozbieranie się w całości, stąd też nawet nie przyjmuję zaproszeń na olimpiadę lokalną, w której trzeba skoczyć po piwo do sąsiedniego sklepu. Zwłaszcza, że w ramach życzliwości sąsiedzkiej spółdzielnia mieszkaniowa zarządzająca terenem osiedla, gdzie jest ten sklep, najpierw wyznaczyła granicę z naszym osiedlem przy pomocy gęsto posadzonych tui (tuj?), a potem gdy już ludność obydwu osiedli wydeptała ścieżki między drzewami, postawiła w tych miejscach drucianą siatkę, co zmuszałoby mnie do skakania po piwo wzwyż. Niektórzy bardziej usportowieni sąsiedzi pokonują siatkę jeśli nie wprost, to obok, między tujmi (tujami?), co zapewne skłoni zarząd tujowej spółdzielni do przeplecenia tui (tuj?) żyletkowym drutem kolczastym, a gdy i ten zostanie przez desperatów prosklepowych pokonany – do wprowadzenia obywatelskiej straży granicznej i stosowania pushbacków. Przykra, wręcz tujowa sprawa.
Porządki
Koniec wakacji i zwyczajowe porządki. Z nowymi siłami i energią wszyscy biorą się za wprowadzenie ładu w szafach i gdzie się da. Oby to nie był tylko nowy ład. Do ogólnonarodowego ruchu porządkowego dołączyła koalicja, która porządkuje szeregi przed nowym sezonem politycznym – na wyniki nie będziemy długo czekać. I rząd z projektem budżetu na rok 2025, który po dokonanych porządkach w rubryce deficyt znacznie przybrał. Krytycy z byłej strony rządowej się nadymają, udając, że nie wiedzą, ile środków było wydawanych poza budżetem nie tylko na okoliczność pandemii. Nowy budżet wraca do swojej funkcji centralnego sterownika przychodów i wydatków. Koniec podwójnej buchalterii?
Tomasz Miłkowski
Godzenie
Na plaży Świętych Apostołów na Krecie zwrócił moją uwagę młody człowiek, który na lewym udzie miał wytatuowany spory krzyż. Na prawym zaś, nieco mniejszą, ale kunsztownie wykonaną różę. Nie wiedziałem, czy się obrazić, czy podziwiać: no bo krzyż, wiadomo, chrześcijanie chętnie go eksponują, co podobno dziś w antykościelnej Europie może stanowić zagrożenie dla życia (tak przynajmniej mówi się w Polsce), więc chapeau bas za odwagę. Ale krzyż był na udzie, tak blisko wiadomo czego… Zaś róża to od lat symbol trudnej miłości (te kolce!), może nawet pewnej dewiacji: miłość Małego Księcia do róży, mówcie co chcecie, normalna nie była. Bo tu niby ją kocha, a tam wyciorem czyści wulkan…
Medalowe porachunki
Komentatorzy z Krainy Łagodności przestrzegali, ze po Olimpiadzie rozpęta się burza porachunków i dociekań, dlaczego tak skromny dorobek medalowy wywieźli polscy sportowcy z Paryża. Powinniśmy się cieszyć i tyle. Nie jestem pewien. I nie chodzi wcale o rozliczanie rachunków za hotele dla prezesów itp., itd.. To pewnie też się liczy, ale najważniejsze jest przemyślenie i wdrożenie systemu, który sprzyjać będzie tężyźnie fizycznej młodych ludzi i wyłanianiu sportowych talentów. Tymczasem pod względem jesteśmy w czarnej dziurze. Uświadamia to Aleksander Kwaśniewski, który nie tylko był prezydentem, ale przez wiele lat zajmował się sportem, w tym olimpijskim, i wie, co mówi. Lepiej go posłuchać.
(Tomasz Miłkowski)
Gra w bóle
Nigdy nie grałem w pétanque, ale kilkakrotnie jej kibicowałem. Pierwszy raz widziałem jak w to się gra w magicznej miejscowości Saintes-Maries-de-la-Mer, tam, gdzie do Zatoki Lwiej uchodzi jedna z najpiękniejszych i niezwykłych rzek Europy – Rodan. Powstaje ponad 800 km dalej na północ, w szwajcarskich Alpach, na wysokości 2208 m n.p.m. Wpływa potem do jeziora Lac Leman i opuszcza je w Genewie, przepływa przez Lyon, w Awinionie ma kilka mostów, w tym ten jeden, który nie łączy obu brzegów rzeki, bo został zrujnowany i nie odbudowany, o którym śpiewamy i po francusku (Sur le pont d’Avignon, on y danse…) i dzięki Krzysztofowi Kamilowi Baczyńskiemu i Andrzejowi Zaryckiemu wraz z Ewą Demarczyk po polsku i na którym tańczą panowie, tańczą panie… Dalej Rodan mija Tarascon, gdzie święta Marta, siostra Marii i Łazarza, pokonała swoim śpiewem straszliwego potwora, który nazywał się Tarasque, podobno go nawet oswoiła i chodził za nią jak pies, choć przypominał skrzyżowanie żółwia, lwa, węża i dinozaura. Ale lokalsi dalej się go bali, więc go podstępem zabili, a chcąc Marcie wynagrodzić utratę zwierzątka, nadali swemu miastu nazwę od jego imienia, a świętą treserkę pochowali w miejscowym kościele, gdzie do dziś pokazuje się jej relikwie. To jakby rodzinne: jej siostra, Maria Magdalena jest czczona w pobliskim Saint-Maximin-La-Sainte-Baume, mają tam nawet jej czaszkę w złotym relikwiarzu, a ich brat Łazarz, którzy po wskrzeszeniu przez Jezusa przeżył jeszcze ponad pół wieku – zmarł jako biskup Marsylii. Albo na Cyprze. Albo w Jerozolimie. Wszędzie tam są jego groby.
Olimpijski niepokój
Półfinał olimpijski siatkówki mężczyzn Polska-USA dostarczył potężnej dawki emocji. Niezawodni sprawozdawcy sportowi ochrzcili ten mecz mianem „epickiego” i niechaj język będzie im sługą bardziej giętkim. Tak czy owak, przeżycia na miarę thrillera niezbyt się kojarzą z olimpijskim spokojem, który towarzyszył kibicom wspinaczki skałkowej naszych dzielnych zawodniczek. Mirosław i Kałucka przywiozły medal zloty i brązowy, utwierdzając absolutną dominację w tej branży. Jednak wspaniały wyczyn obu pań pozostał w cieniu nerwów towarzyszących pojedynkowi w siatkówce. Wychodzi na to, że wolimy chyba olimpijski niepokój od spokoju i że nerwy dobrze służą pozyskaniu nowych zwolenników. Czy tylko w sporcie?
(Tomasz Miłkowski)
Fatum ośmiu lat
Kiedy Federico Fellini otrzymał Oskara za swój surrealistyczny, ósmy w jego dorobku film (te pół to była wspólna reżyseria z innym twórcą) – był rok 1964 i Ośmiu i pół nie tylko nie znałem, ale nawet nie mogłem znać, bo nie sądzę, żeby w milanowskim kinie „Orzeł” włoska nowa fala była prezentowana. Długo potem dzieło Felliniego oglądałem z obowiązku w telewizji, ale ujęło mnie w nim w zasadzie tylko aktorstwo Marcello Mastroianniego, którego kojarzyłem z Pieskim życiem i Słodkim życiem, Rozwodem po włosku, Małżeństwem po włosku, Wielkim żarciem i absolutnie kapitalnym Prêt-à-porter, no i oczywiście uroda jego partnerek – Anouk Aimée, Sandry Milo i Claudii Cardinale. Nie spodziewałem się, że po sześćdziesięciu latach liczba osiem stanie się przekleństwem moich czasów.
On, Gombrowicz
Prawie wszyscy znają ten cytat z Dziennika: „W poniedziałek ja. We wtorek Ja. W środę Ja. Czwartek Ja”… Witold Gombrowicz nie krył się ze swoim irytującym egocentryzmem. Lubił prowokować, drażnić, podważać obiegowe opinie. „Nie lawiruj, płyń pod prąd” – radził młodym.
W niedzielę, 4 sierpnia skończyłby 100 lat, ale nie dożył nawet 65 urodzin. Zostawił dzieło wciąż żywe, zagadkowe, domagające się dyskusji i interpretacji. Początkowo wyklinany i odrzucany, dzisiaj wydzierany jest po kawałku przez przedstawicieli zwaśnionych obozów ideologicznych. Podoba się nawet prawicy. Jak przystało na geniusza, każdemu ma coś do zaoferowania. Może przede wszystkim aktorom, którzy w jego tekstach odnajdują fascynujące pytania.
(Tomasz Miłkowski)
1 sierpnia 2024
Byłem w Arles ze cztery razy i za każdym razem przekonywałem się, że to jedna z najpiękniejszych miejscowości Prowansji, czyli Europy Śródziemnomorskiej, czyli mojego świata. Jednym z najprzyjemniejszych tamtejszych miejsc był dawny szpital Hôtel-Dieu, w którym usiłował się leczyć pewien holenderski malarz. Z kiepskim skutkiem. Był brzydki, schorowany i nieuprzejmy – mówiła o nim Jeanne Calment, która poznała go jako 13-letnia dziewczynka, kiedy kupował płótna na obrazy w sklepie jej wuja.
Stoi przede mną kopia obrazu Taras kawiarni w nocy, jaki namalował ten nieuprzejmy Vincent van Gogh w Arles we wrześniu 1888 r. A kopię namalowała Natalka Jaszewska w 1998 roku w Zakopanem, pod kierunkiem Renaty Mrowcy, po powrocie z pleneru zakopiańskiej Szkoły Artystycznej w Paryżu. W „Café van Gogh” w Arles, jak teraz nazywa się ta kawiarnia, byłem kilka razy. Piłem pastis i czekałem, aż zapadnie noc. Nie doczekałem się nigdy – wcześniej trzeba było wracać do domu: w Arles nigdy nie nocowałem. A vangoghowski obraz Natalii dostałem na pożegnanie, kiedy rok temu odchodziłem ze Szkoły. Już jestem za stary, żeby uczyć. Do Arles już też nie pojadę. Już jestem za stary na Arles. To nie o mnie pisał Hemingway, że stary człowiek i może.
Wolni od rozumu
Większość koalicyjna poniosła wizerunkową porażkę w głosowaniu projektu nowych przepisów o depenalizacji aborcji. Projektu lewicy nie poparli zadowoleni z siebie posłowie PSL i kilku maruderów z PO, a poseł Gertych przy okazji nazwał ten projekt „bublem prawnym”. Podobno panowie z PSL głosowali przeciw ze względów światopoglądowych. Marny to światopogląd, który pozwalał deklarować wsparcie praw kobiet podczas kampanii, a teraz nakazuje trwać przy prawie trzymającym kobiety na uwięzi. Atoli marszałek Zgorzelski jest kontent. W rozmowie radiowej podkreślił, że w tej sprawie w klubie PSL nie było tzw. dyscypliny i każdy głosował w zgodzie z własnym sumieniem. To był jego zdaniem pokaz wolności.
(Tomasz Miłkowski)